|Wszyscy najpierw przewijają na dół i czytają opowiadanie Lidera! Gotowe? No to proszę, męczcie się z tym.|
"Na cóż tutaj leżę? Noc posuwa się naprzód, a
prawdopodobnie o świcie zjawią się nieprzyjaciele. (...) Leżymy, jakby nam
wolno było zażywać spokoju. Czy może mam czekać, aż osiągnę odpowiedni
wiek?"
Ksenofont Wyprawa Cyrusa
Skraj Wielkiej Pustyni, 2,5 tygodnia po opuszczeniu stada
Ucieczka zawsze jest wyjściem
tchórza. Nie ważne jak trudne staje się życie, uciekają tylko najsłabsi i przez
większość swego życia w ten sposób myślał o sobie Leonard. Uświadomił to sobie
po raz pierwszy gry stał na skraju pustyni zawstydzony swoją dumą oraz głupotą
i zatęsknił za domem, od którego odszedł zbyt daleko by wrócić. Kiedy jest się
młodym konsekwencje stają się przedmiotem myśli dopiero wtedy gdy trzeba się z
nimi zmierzyć i młody książę zdał sobie z nich sprawę dopiero wtedy gdy jego
ciałko osunęło się na ziemię i przymknął oczy z tęsknotą wyczekując wieczora.
Zbyt zmęczony by iść dalej i odwodniony by dalej płakać czekał jedynie na chłód
jaki niósł ze sobą pustynny wieczór. Zapewne poddałby się już wtedy, gdyby nie
skowronek lecący śmiało ponad piaski.
Wilczek podciągnął pod siebie
swoje długie łapy i nieśmiało dźwignął do siadu, wiodąc wzrokiem za skrzydlatym
stworzeniem, które świergotając wesoło zniknęło za najbliższą wydmą. Leonard
był zbyt młody by słyszeć o efektach jakie może mieć odwodnienie i wysokie
temperatury występujące w królwestwie piasków i być może tylko dlatego znalazł
w sobie ostatek odwagi i wiary by powolnym krokiem opuścić ostatnie pęczki
trawy i zatopić się w morzu piasku. Po raz drugi od opuszczenia domu pokładał
swe nadzieje w stworzeniach, które nie miały żadnych powodów by mu pomóc
-wcześniej ten podejrzanie wyglądający rosomak a teraz najzwyklejszy, mały ptak
- jednak znajdując się już tak daleko nie miał wyboru. Jeśli miał i tak umrzeć
z pragnienia, mógł chociaż dojść tam gdzie zniknął skowronek i zginąć ze
świadomością, że zdobył pustynię. Wtedy jego krucjata nie poszłaby zupełnie na
marne.
Ostrożnie zaczął brodzić przez
głęboki piasek, kierując się śladem jedynej poza nim żywej duszy w tej okolicy.
Pierwszy raz w życiu dostrzegł też, że jego nieco za długie i zazyczaj
plątające się okrutnie nogi mogły okazać się całkiem pożyteczne na podłożu
innym niż runo leśne. Nie zmieniało to jednak zmęczenia małego uciekiniera, któremu
z każdym wykonanym pod górkę krokiem oddychało się co raz trudniej. Wydma
okazała się znacznie wyższa i szersza
niż wydawało mu się wcześniej, przywykł bowiem do mierzenia odległości w
odniesieniu do zupełnie innego środowiska. Nim zapadł zmrok dosięgnął jednak
Szczytu i wtedy też stnął jak objęty urokiem z trudem wierząc własnym oczom.
Pod nim znajdowała się ukryta
przed oczami świata oaza - widok, który zaskoczył go bardziej niż gdyby znalazł się z powrotem na polanie rodzinnego stada a jego przygody okazały tylko wytworem jego wyobraźni. Długo zajęło młodemu wilkowi przełamać niejaki strach, przed zniknięciem iluzji i postawieniem pierwszego kroku w stronę wodnej wyspy na tym jednostajnym morzu piasku. Zbawienie było jednak prawdziwe i kiedy znalazł się już w jakże radosnej drodze na dół akwen oraz źdźbła trawy nie odalały się ani nie zniknęły. Leonard wysilając swoje długie łapy zbiegł po zboczu rozbryzgując na wszystkie strony rozgrzany piasek. Rosomak go nie okłamał i ten mały fakt z jakiegoś powodu liczył się dla niego bardziej niż fakt, że znalazł ratującą życie wodę. W swej dziecięcej wierze trudniej było mu pogodzić się z kłamstwem niż wizją własnej śmierci. To drugie było wciąż zbyt abstrakcyjne podczas kiedy pierwsze raniło tak samo jak ziarnka piasku ocierające wyschnięte nozdrza.
Zmartwienia zostały jednak na razie zepchnięte na dalszy plan, bowiem malec znalazł się już przy wodzie i nie rozglądając się nawet dookoła zanurzył rudą głowę w chłodnej cieczy z lubością napełniając nią swój żołądek a w swej zachłanności także uszy i nos. Dopiero po chwili chłód przywrócił mu trzeźwość zmysłów i wilczek zdał sobie sprawę z tego, że ktoś go obserwuje. Powolnie uniósł głowę zerkając prosto w równie zielone jak jego własne oczy smukłej gazeli. Samica co prawda stała po drugiej stronie tego małego jeziorka, jednak jej napięte ciało stało zupełnie przodem do Leonarda i nieomylnie wyczekiwało jakiegokolwiek znaku agresji. Wtedy też jak na złość młodemu zaburczało donośnie w brzuchu na co spłoszona gazela odskoczyła o kilka metrów do tyłu gotowa do ucieczki. Szczeniak był jednak zbyt młody i zmęczony by widzieć w nieznjomej potencjalny posiłek i sam wystraszył się jej gestu odskakując w podobny sposób. Gdyby nie ten odruch gazela uciekłaby pewnie nim basior zdążył się obejrzeć, jednak jego zachowanie zaintrygowało ją i strzygnęła uchem na powrót podchodząc nieco bliżej.
-P... Przepraszam. Nie wiedziałem, że to pani woda.- Wydukał Leoś zdając sobie sprawę z niestosowności własnego zachowania. Podniósł się też ponownie na cztery łapy i kuląc się nieco w swym zawstydzeniu zerknął ponownie na swoją gospodynię. -Nazywam się Leonard, syn Jenny i, i obiecuję, że nie zrobię wam krzywdy. Potrzebuję tylko schronienia na chwilę. Widzisz... Wybieram się bowiem na drugi koniec pustyni szukając mojej Muzy i przygód.- Zaczął się tłumaczyć na co kopytna istota ponownie odsunęła się o krok. Wilczek zrozumiał wtedy, że jego próba zawiązania przyjaźni nie prowadzi na razie do nikąd a kopytni tybylcy prawdopodobnie nie rozumieją jego mowy. Szybko zlustrował wzrokiem niewielką dolinę dostrzegając w świetle zachodzącego już słońca jeszcze kilka stowrzeń podobnych do samicy po drugiej stronie jeziora - z tą różnicą, że oni mieli robi i wydawali się mniej przestraszeni.
-Proszę, nie obawiajcie się mnie. Ja... Ja nie jadam istot takich jak wy. Właściwie to tu i teraz przysięgam na wszystko, że od dziś nie tknę mięsa pochodzącego od Kopytnych.- Zapewnił pospiesznie i w rozpaczliwym akcie ratowania skóry poderwał się na nogi. Może i jego zbawienie szybko zmieniło się w kolejną niebezpieczną przygodę, jednak Leoś miał pomysł i dlatego podbiegł do najbliższego krzaka. Stado gazeli śledziło każdy jego ruch gotowe atakować swego niegtoźnego przeciwnika w każdej chwili, lecz jak na razie coś je powstrzymało... Malec nie zdawał się bowiem ukrywać przed nimi a raczej czegoś szukać. I faktycznie po chwili z trudem wyciągnął z pomiędzy gałęzi ospałego skorpiona, który dość nieporadnie próbował swoim kolcem jadowym dźgnąć łapę wilka. Leonard unikał ataków z wparawą posiadającego psotilwe rodzeństwo młodzieńca i szybko unicestwił olbrzymiego owada by z dość ponurą miną zanurzyć w nim swoje zęby. Jego obietnica wymagała jednak przypieczętowania i starając nie krzywić się zbytnio szybko skończył posiłek.
-Widzicie? Nie zrobię wam krzywdy.- Powtórzył, powoli tracąc nadzieję na to, że gazele w ogóle rozumieją jego mowę. Siła gestów miała w sobie pewną moc, bowiem gazela którą dostrzegł jako pierwszą podeszła nieco bliżej i parsknęła zafrapowana.
-Leonard, syn Jenny nie jest nam potrzebny. Nawet jeśli nie je mojej rodziny, jest zmartwieniem i niesie ze sobą nieszczęście.- Wyjaśniła łania kalecząc mocno Wspólną Mowę i posłała wilkowi pełne przkonania co do własnej racji spojrzenie. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że bez jej pomocy malec nie przeżyje i dlatego też przełamują naturalną barierę jaka powinna ich dzielić dodała. -Ale Leonard jest szczery i może pozostać w naszej oazie do póki nie ma na tyle sił, by iść dalej w stronę Zielonej Góry i tam szukać nawrócenia.
I po tych słowach jak gdyby nic niezwykłego nie miało właśnie miejsca ona i jej stado oddaliło się ponownie na drugą stronę oazy, jak gdyby byli oni naturalnymi klucznikami do otchłani jaką stanowiła pustynia. Leoś długo siedział w miejscu walcząc z mieszaniną niestrawności oraz zwykłego stresu nim ponownie udał się na skraj wody by zmyć z siebie resztę piasku i zmęcznia. Pierwszej nocy na pustyni nie zmróżył jednak oka.
* * *
Minęło wiele dni nim wzajemny dystans zamienił się powoli w akceptację, jaką Leonard wypracował sobie u stada wraz z każdym złapanym skorpionem. Może i te powolne zmiany nie osłodziły smaku jego codziennych posiłków, jednak młodzian cieszył się z tego, że ponownie stał się częścią jakiejś rodziny. Nawet jeśli rodzina nie pozwalała mu nigdy usiąść bliżej niż w odstępie kilku metrów.
Oaza okazała się żywotnim miejscem, gdzie nie raz witały też inne zwierzęta lecz na nie również basior nie odważył się polować, by nie zranić wypracowanego zaufania. "Znajdzie", jak między sobą nazywały go gazele, bardziej było jednak potrzeba towarzystwa niż porządnego posiłku. Kiedy pewnego dnia siedział sam w cieniu jednej w palm nucąc zupełnie smętną melodię ta sama samica, która pierwszego dnia zdradziła znajomość Wspólnej Mowy podeszła bliżej, niż odważyła się kiedykolwiek wcześniej.
-Nazywają mnie Ran.- Oznajmiła wtedy kiwając krótko smukłym łbem w stronę wilka, jak gdyby był tej samej rasy co ona.
-Masz piękne imię, Ran.- Odparł na to wilk, który od dawna traktował już gazele jak sobie równych. Często powtarzał później, że nigdy więcej nie poznał równie pięknego imienia. Pytany dlaczego odpowiadał z uśmiechem, że na żadne inne nie musiał sobie tak zapracować. Gazela jednak nie dostrzegała w tej rozmowie sentymentu. Ona dokonała już swojej części nieoficjalnej umowy jaką zawarli pierwszego dnia.
-Stado nie może pozwolić Ci zostać tutaj dłużej. Ty odzyskałeś już siły a moi poddani zaczynają Ci ufać bardziej, niż możemy zaufać drapieżnikowi. Dlatego jutro o świcie zaspokoisz z nami pragnienie po raz ostatni i odejdziesz w stronę Zielonej Góry.- Wyjaśniła z zaskakującą łatwością, która zdradziła, że szykowała się do wypowiedzenia tych słów już od jakiegoś czasu. Malec spojrzał na nią z trudem ukrywając smutek jaki odczuł, pamiętał jednak o drugiej z szalonych obietnic jakie sobie złożył od czasu opuszczenia domu.
-Madame, nie mogę odejść w stronę Zielonej Góry jeśli nie leży ona w głębi pustyni. Udaję się na jej drugą stronę i jeśli mam odejść właśnie w tamtą stronę pójdę.- Zapewnił poważnym tonem, który nie pasował zupełnie do szczenięcego wciąż wyglądu jego pyska. Czy tego chciał czy nie, Leonard przestawał być już dzieckiem i dlatego też kolejnych słów Ran wysłuchał z nieskalaną uwagą.
-Wiem. Wyjaśniłeś nam to kiedy rozmawialiśmy wcześniej.- Przerwała mu łania najwyraźniej tracąc cierpliwość do całego tego przedsięwzięcia. -Dlatego pozwól, że powiem Ci co masz zrobić. Ruszysz ku Zielonej Górze. Jest to jedyne miejsce gdzie mogą pokierować Cię w stronę końca pustyni. Jeszcze nikt jej do tej pory nie przebył, lecz Rosomak który mieszka w sanktuarium udał się najdalej ze wszystkich. Rano wskażę Ci drogę i niech Lew ma Cię w swojej opiece, Znajdo.- Oznajmiła jeszcze swym szorskim głosem po czym wycofała się do reszty stada.
Ze swojej części oazy Leonard nie słyszał zbyt wiele a także jego znajomość języka Kopytnych była dość uboga, jednak był wprost pewien, że tego wieczoru gazele nie rozmawiały o trawie i spokoju ducha lecz o Zielonej Górze i nieprzebytej pustyni.
* * *
Młody Książę pewnego dnia postanawia wyruszyć na poszukiwania "Samego
Siebie, Muzy i wszystkiego, co mają bohaterowie starych pieśni". Nie mogąc
pogodzić się z faktem, że życie w stadzie nie zawsze kręci się wokół niego, idzie
w ślad za rodzeństwem i postanawia spróbować swego szczęścia gdzie indziej.
Szybko przekonuje się jednak, że poza stadem czekają na niego różne
niebezpieczeństwa, a Rosomak może nie być osobą godną zaufania.
Część Trzecia: Wydłużające się Cienie
Z niejakim opóźnieniem, ale jest. Od teraz części powinny pojawiać się co tydzień (chyba, że oznaczałoby to zbyt dużo notem podpisanych Leonard na głównej bloga).
I takie pytanie? Skoro wszyscy się nagle zaczynają rozpisywać... To robimy jakieś wspólne opowiadanie? A może konkurs? Nigdy jeszcze nie pisałem fraszki. Ładne słowo "fraszka".
EDIT: "ratującą wodę życie"... seriously? gorzej ze mną!
Widzę że chęć poznania kopytnych przez wilki płynie w HOLSowskiej krwi już od początku :D Lepsze dużo od mojego.. duuużo opisów.. spokojnie mógłbyś książke napisać o_O chociaż ja tam nie na tym nie znam, ale podoba mi się.
OdpowiedzUsuńLeoś piękne opko, najbardziej podobały mi się opis odczuć Leoia. Opis przyrody tez super :3.
OdpowiedzUsuń