sobota, 14 czerwca 2014

`Strzeż się, kamień się zmienia.



   Nigdy do końca nie wiedziała, czy szczerość jest dobrą, czy złą cechą, dlatego też zwykła mówić to, co myśli… oczywiście o ile bezpośrednio nie zagrażało to jej życiu. Tego dnia nauczyła się zaliczać ją do cech negatywnych i była to lekcja, którą zapamięta na długo…
   Obudziła się dziś wyjątkowo wcześnie, czyli około południa, przez co nie miała zbyt dobrego nastroju. Nie wyspała się, a to zawsze działało na nią niekorzystnie. Wiedziała jednak, że na razie już nie zaśnie, więc podniosła się z ziemi, marudząc coś pod nosem. Kolejny upalny dzień, po prostu cudownie. Bez większego namysłu Mary ruszyła w stronę najbliższego źródła wody, aby jakoś przetrzymać najgorętsze godziny. O jedzeniu w taką pogodę nawet nie myślała.
Uczucie ssącego żołądka wypędziło ją z wody dopiero pod wieczór, chociaż do zachodu słońca wciąż pozostało jeszcze sporo czasu.  Tym razem swe kroki skierowała w stronę jeszcze nieznanej części lasu, co było decyzją może niezbyt rozsądną, jako że nie znała tego terenu, ale z drugiej strony mogła tam znaleźć coś ciekawego. I faktycznie po dość długim marszu natknęła się na coś, co wyglądało jak niewielka chatka, obok której ktoś postawił odrobinę krzywy i zaniedbany kurnik. Sama chatka również nie wyglądała na zamieszkałą, ale po obejściu kręciło się kilka kur, a nawet można było zobaczyć samotnie pasącą się owcę.
   Już z daleka to miejsce sprawiało, że każda zdrowo myśląca osoba miała ochotę zawrócić, a widok owcy pracującej w skupieniu nad wykoszeniem resztek trawy, pogłębiał wrażenie nienaturalności. W końcu kto to widział owcę bez stada i, co gorsza, bez pasterza? Mimo iż wszystkie przesłanki wskazywały na to, że Mary powinna jak najszybciej stąd odejść, lisica stała przypatrując się niecodziennemu zjawisku jak zaczarowana. Sama nie wiedziała, co popchnęło ją wtedy do zaduszenia tej kury. Zapewne wrodzona przekora, która nakazywała zburzyć specyficzny spokój tego dziwnego miejsca… oraz stereotypy nie bez powodu przypisane rudej kicie. Przecież dużo łatwiej było zaspokoić głód zabijając bezbronnego ptaka-nielota, niż męczyć się polowaniem na szybkiego zająca.

***

   Zadowolony z siebie rudzielec oblizał pysk z resztek krwi po skończonej uczcie. W pewnym sensie odczuła ulgę, bo jak do tej pory nic się nie stało, a dotychczas towarzyszył jej dziwny niepokój związany z wrażeniem, że jeżeli zje kurę z tamtego miejsca, to wszechświat eksploduje. Albo coś podobnego. Na wszelki wypadek rozejrzała się jeszcze, jednak nic nie wskazywało na to, aby coś się zmieniło. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy nagle za nią rozległ się skrzekliwy, bardzo nieprzyjemny dla ucha głos:
   -  Mam nadzieję, że panience smakowało?
   Mary niemal podskoczyła, słysząc tę uwagę i szybko obróciła łeb w stronę źródła dźwięku. Jej oczom ukazała się dwunożna istota, zbyt mała i pomarszczona jak na człowieka, ale coś jej mówiło, że kiedyś mogła nim być.
   - Owszem, wyborny posiłek. – odparła ruda po pierwszym szoku, niespodziewanie zyskując sporo pewności siebie. Starała się przy tym nadać swej wypowiedzi uprzejmy ton, ale nutka ironii, której można było się doszukać, powodowała dokładnie odwrotny efekt.
   - Cieszę się… - mruknęła wiedźma, mierząc rozmówczynię surowym spojrzeniem.
   Zdawało się, że konwersacja przybierała niezbyt przyjemny obrót, gdy obie strony zaczęły używać sarkazmu, więc  Mary uznała, że najwyższy czas wziąć nogi za pas.
   - Em… Bardzo miło panią poznać, ale na mnie już pora. – oznajmiła, wstając znad stosiku kości i jak gdyby nigdy nic się przeciągnęła. – Miłego dnia! – rzuciła jeszcze na pożegnanie, po czym posyłając staruszce promienny i nieszczery uśmiech, zaczęła odchodzić w stronę stada.
   Jak powszechnie wiadomo, wcale nie potrzeba tak dużo, by sprowadzić na siebie gniew wiedźmy. Lisica zapewne również była tego w mniejszym lub większym stopniu świadoma, jednak to, że nagle zaczęła iść w miejscu i unosić się lekko do góry, zaskoczyło ją dość poważnie.
   - Nie tak prędko. – powiedziała mocno zirytowana kobiecina, choć wydawało się, że jeszcze nie jest na tyle zdenerwowana, by zrobić coś więcej, niż nastraszyć samicę. – Przeproś grzecznie, a pozwolę ci odejść.
   - Nie ma mowy, trzeba było lepiej pilnować kurczaków! – warknęła zezłoszczona i przestraszona Mary, wierzgając w powietrzu w próbie uwolnienia się z zaklęcia czarownicy.
   - Jak sobie chcesz. Ale wiedz, że nie obędzie się bez kary. – odparła staruszka, z rozbawieniem obserwując próby lisicy. – Nie trudź się, nie uciekniesz. – zapewniła, a na jej twarzy pojawił się dość paskudny uśmiech.
   Do rudej chyba dopiero teraz dotarło, że zadarła z naprawdę niebezpieczną istotą. Z przerażeniem spojrzała na wiedźmę, ale nadal nie miała zamiaru jej przepraszać. Tym razem zbyt się bała.
   - Nie zabiję cię, więc przestań się tak miotać. Jesteś jednak zbyt uparta, bezczelna i egoistyczna, bym mogła puścić cię wolno bez konsekwencji. – oznajmiła kobieta, całkiem dobrze oceniając charakter Mary. - Od teraz każdego zachodu słońca przemieniać się będziesz w potwora. Otrzymasz również moc zamrażania, jakże pasującą do twego zimnego serca… ale im bardziej będziesz zapatrzona w siebie, tym mniejsza będzie twoja kontrola nad mocą. Czar będzie trwał dopóty, dopóki nie spojrzysz wreszcie na innych i nie zmienisz się. – po tych słowach błysnęło jakieś światło i ruda spadła bezwładnie na ziemię.
   Nie pamiętała dokładnie tego, co stało się później, ale przypisywała to temu, że prawdopodobnie uderzyła się w głowę podczas upadku. Poza tym nie czuła większej różnicy, więc wmawiała sobie, że nic się nie stało, a staruszka posługiwała się jedynie tanimi sztuczkami z lewitacją i światełkami, aby ją nastraszyć. Jedyne, co ją naprawdę niepokoiło, to zdanie, które co chwilę powtarzał w jej głowie drażniący, piskliwy głosik wiedźmy: „Smok, który nie lata, to martwy smok”. Co to miało niby znaczyć?
   Do zachodu słońca pozostało już niewiele czasu, ale z każdą minutą Mary odczuwała coraz większy lęk. A co, jeżeli faktycznie zamieni się w jakiegoś potwora? Nie wierzyła w to, ale odruchowo ruszyła kłusem w stronę przeciwną do polany, na której zbierali się członkowie stada. Rozglądała się po drodze nerwowo, jakby coś miało na nią wyskoczyć zza krzaków, ale nic się nie stało. W końcu schroniła się w jakiejś jaskini w górach, gdzie poczuła się trochę bezpieczniej. Zdążyła się już mniej więcej uspokoić, ale na dworze robiło się coraz ciemniej, co nie pozwalało jej w pełni się zrelaksować.
   Po pewnym czasie oczekiwania, który przeciągał się niemiłosiernie, lisica zdenerwowała się i postanowiła wrócić na polanę, ostatecznie uznając „czary” wiedźmy za tanie sztuczki. I już wyszła z jaskini, już miała zejść na ścieżkę, wiodącą do stada, kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem, a ona poczuła dziwne mrowienie w całym ciele. Jej rozmiary zaczęły się zwiększać, futro ustępowało miejsca gadzim łuskom, ogon się zdecydowanie wydłużył, a na domiar złego, po bokach wyrastały ogromne skrzydła, powodując swędzenie grzbietu. Mary z przerażeniem wykręcała szyję, żeby obserwować zmiany i aż zaryczała głośno, by jakoś wyrazić swój protest, ale nic to nie dało. Po chwili wszystko ustało, a ona została zamknięta w ciele smoczycy. Może ktoś inny ucieszyłby się z tego, może by jej zazdrościli, ale dla niej było to najgorsze, co mogło ją spotkać. Nigdy nie lubiła magicznych stworzeń, a smoków w szczególności. Prawdopodobnie było to spowodowane faktem, że sama była zwykłym lisem i przewaga tych wszystkich „dziwolągów” była zwyczajnie niesprawiedliwa. Nie znaczyło to jednak, że chciała stać się jednym z nich, dobrze jej się żyło jako rudzielec, nawet jeżeli jej gatunek nie miał zbyt dobrej opinii.
   Spanikowana i zrozpaczona Mary zaryczała ponownie i zaczęła biec przed siebie, jakby to miało jakoś pomóc jej uciec przed klątwą. Skrzydła trzymała złożone ciasno przy bokach, a zbyt długi ogon co rusz obijał się o drzewa, które znalazły się zbyt blisko. Zatrzymała się dopiero niedaleko wodospadu, gdzie po dłuższej chwili odzyskała oddech, a także przytomność umysłu. Po chwili dotarło do niej również uczucie mrowienia w skrzydłach, które cały czas za mocno przyciskała do ciała, rozprostowała je więc, z lękiem odnotowując ich sporą rozpiętość. I znów wróciły słowa wiedźmy: „Smok, który nie lata, to martwy smok”. Ale skąd mogła wiedzieć, że Mary nawet przez myśl by nie przeszło, aby spróbować wzbić się w powietrze? Czyżby odkryła jej głęboko skrywany nawet przed samą sobą lęk wysokości? Właściwie lisica nigdy nie miała zbyt wielu okazji do znalezienia się w wysoko położonym miejscu… a już na pewno nie przy czarownicy. Potrząsnęła czarnym łbem i warknęła cicho sama do siebie. Nie było sensu tego teraz roztrząsać. Musiała jakoś przeczekać do rana. Jak na tę chwilę wydawało się, że jedynym sposobem przełamania klątwy będzie zastosowanie się do słów starej kobiety i wprowadzenie pewnych zmian. A więc czeka ją dużo pracy. 
 ...
Tak, naoglądałam się ostatnio bajek i zapragnęłam postaci smoka. I nawet natchnęło mnie do napisania tego oto opowiadania, co nie zdarza się często. Chętnie przyjmę wszelką krytykę. c:

3 komentarze:

  1. Biedna Mary :o Chociaż jeśli taka zmiana zaowocowała tak miłym do czytania opowiadaniem to czemu nie :D
    Podoba mi się bardzo i to z dwóch powodów: Po pierwsze - fajnie się czyta. Prosto i na temat a jednak rozbudowane na tyle by mieć dobry wgląd w tok myślenia i charakter głównej bohaterki (której zawzięcie co raz bardziej mi się podoba). Sama historia jest bardzo sprytna i doskonale oddająca naturę lisów (i wiedźm). Po drugie - pomysł otwiera wieeeele możliwości i nowych wątków dla postaci. Zapowiada się bardzo intrygujący rozwój postaci.
    Wow, mamy smoka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Leoś. :D Ale Twoje opowiadania i tak lepsze, ja nie umiem tak ładnie pisać... ah ten ścisły umysł. No i mam nadzieję, że faktycznie będzie co grać z tą małą tajemnicą Marysi oraz że podołam postaci smoka. :D

      Usuń
  2. To ja jednak ogranicz e się do pisania notek organizacyjnych, o się;ośmieszę. XDD Piękne opowiadanie Mary, bardzo wciągające i zajebiste opisy sytuacja :3

    OdpowiedzUsuń