Nigdy do końca nie wiedziała, czy szczerość jest dobrą, czy złą cechą,
dlatego też zwykła mówić to, co myśli… oczywiście o ile bezpośrednio nie
zagrażało to jej życiu. Tego dnia nauczyła się zaliczać ją do cech negatywnych
i była to lekcja, którą zapamięta na długo…
Obudziła się dziś wyjątkowo wcześnie, czyli około południa, przez co nie
miała zbyt dobrego nastroju. Nie wyspała się, a to zawsze działało na nią
niekorzystnie. Wiedziała jednak, że na razie już nie zaśnie, więc podniosła się
z ziemi, marudząc coś pod nosem. Kolejny upalny dzień, po prostu cudownie. Bez
większego namysłu Mary ruszyła w stronę najbliższego źródła wody, aby jakoś
przetrzymać najgorętsze godziny. O jedzeniu w taką pogodę nawet nie myślała.
Uczucie ssącego żołądka wypędziło
ją z wody dopiero pod wieczór, chociaż do zachodu słońca wciąż pozostało
jeszcze sporo czasu. Tym razem swe kroki
skierowała w stronę jeszcze nieznanej części lasu, co było decyzją może niezbyt
rozsądną, jako że nie znała tego terenu, ale z drugiej strony mogła tam znaleźć
coś ciekawego. I faktycznie po dość długim marszu natknęła się na coś, co
wyglądało jak niewielka chatka, obok której ktoś postawił odrobinę krzywy i
zaniedbany kurnik. Sama chatka również nie wyglądała na zamieszkałą, ale po
obejściu kręciło się kilka kur, a nawet można było zobaczyć samotnie pasącą się
owcę.
Już z daleka to miejsce sprawiało, że każda zdrowo myśląca osoba miała
ochotę zawrócić, a widok owcy pracującej w skupieniu nad wykoszeniem resztek
trawy, pogłębiał wrażenie nienaturalności. W końcu kto to widział owcę bez
stada i, co gorsza, bez pasterza? Mimo iż wszystkie przesłanki wskazywały na
to, że Mary powinna jak najszybciej stąd odejść, lisica stała przypatrując się
niecodziennemu zjawisku jak zaczarowana. Sama nie wiedziała, co popchnęło ją
wtedy do zaduszenia tej kury. Zapewne wrodzona przekora, która nakazywała
zburzyć specyficzny spokój tego dziwnego miejsca… oraz stereotypy nie bez
powodu przypisane rudej kicie. Przecież dużo łatwiej było zaspokoić głód
zabijając bezbronnego ptaka-nielota, niż męczyć się polowaniem na szybkiego
zająca.
***
Zadowolony z siebie rudzielec oblizał pysk z resztek krwi po skończonej
uczcie. W pewnym sensie odczuła ulgę, bo jak do tej pory nic się nie stało, a
dotychczas towarzyszył jej dziwny niepokój związany z wrażeniem, że jeżeli zje
kurę z tamtego miejsca, to wszechświat eksploduje. Albo coś podobnego. Na
wszelki wypadek rozejrzała się jeszcze, jednak nic nie wskazywało na to, aby
coś się zmieniło. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy nagle za nią rozległ się
skrzekliwy, bardzo nieprzyjemny dla ucha głos:
- Mam nadzieję, że panience
smakowało?
Mary niemal podskoczyła, słysząc tę uwagę i szybko obróciła łeb w stronę
źródła dźwięku. Jej oczom ukazała się dwunożna istota, zbyt mała i pomarszczona
jak na człowieka, ale coś jej mówiło, że kiedyś mogła nim być.
- Owszem, wyborny posiłek. – odparła ruda po pierwszym szoku,
niespodziewanie zyskując sporo pewności siebie. Starała się przy tym nadać swej
wypowiedzi uprzejmy ton, ale nutka ironii, której można było się doszukać,
powodowała dokładnie odwrotny efekt.
- Cieszę się… - mruknęła wiedźma, mierząc rozmówczynię surowym
spojrzeniem.
Zdawało się, że konwersacja przybierała niezbyt przyjemny obrót, gdy
obie strony zaczęły używać sarkazmu, więc
Mary uznała, że najwyższy czas wziąć nogi za pas.
- Em… Bardzo miło panią poznać, ale na mnie już pora. – oznajmiła,
wstając znad stosiku kości i jak gdyby nigdy nic się przeciągnęła. – Miłego
dnia! – rzuciła jeszcze na pożegnanie, po czym posyłając staruszce promienny i
nieszczery uśmiech, zaczęła odchodzić w stronę stada.
Jak powszechnie wiadomo, wcale nie potrzeba tak dużo, by sprowadzić na
siebie gniew wiedźmy. Lisica zapewne również była tego w mniejszym lub większym
stopniu świadoma, jednak to, że nagle zaczęła iść w miejscu i unosić się lekko
do góry, zaskoczyło ją dość poważnie.
- Nie tak prędko. – powiedziała mocno zirytowana kobiecina, choć
wydawało się, że jeszcze nie jest na tyle zdenerwowana, by zrobić coś więcej,
niż nastraszyć samicę. – Przeproś grzecznie, a pozwolę ci odejść.
- Nie ma mowy, trzeba było lepiej pilnować kurczaków! – warknęła
zezłoszczona i przestraszona Mary, wierzgając w powietrzu w próbie uwolnienia
się z zaklęcia czarownicy.
- Jak sobie chcesz. Ale wiedz, że nie obędzie się bez kary. – odparła
staruszka, z rozbawieniem obserwując próby lisicy. – Nie trudź się, nie
uciekniesz. – zapewniła, a na jej twarzy pojawił się dość paskudny uśmiech.
Do rudej chyba dopiero teraz dotarło, że zadarła z naprawdę
niebezpieczną istotą. Z przerażeniem spojrzała na wiedźmę, ale nadal nie miała
zamiaru jej przepraszać. Tym razem zbyt się bała.
- Nie zabiję cię, więc przestań się tak miotać. Jesteś jednak zbyt
uparta, bezczelna i egoistyczna, bym mogła puścić cię wolno bez konsekwencji. –
oznajmiła kobieta, całkiem dobrze oceniając charakter Mary. - Od teraz każdego
zachodu słońca przemieniać się będziesz w potwora. Otrzymasz również moc
zamrażania, jakże pasującą do twego zimnego serca… ale im bardziej będziesz
zapatrzona w siebie, tym mniejsza będzie twoja kontrola nad mocą. Czar będzie
trwał dopóty, dopóki nie spojrzysz wreszcie na innych i nie zmienisz się. – po
tych słowach błysnęło jakieś światło i ruda spadła bezwładnie na ziemię.
Nie pamiętała dokładnie tego, co stało się później, ale przypisywała to
temu, że prawdopodobnie uderzyła się w głowę podczas upadku. Poza tym nie czuła
większej różnicy, więc wmawiała sobie, że nic się nie stało, a staruszka
posługiwała się jedynie tanimi sztuczkami z lewitacją i światełkami, aby ją nastraszyć.
Jedyne, co ją naprawdę niepokoiło, to zdanie, które co chwilę powtarzał w jej
głowie drażniący, piskliwy głosik wiedźmy: „Smok, który nie lata, to martwy
smok”. Co to miało niby znaczyć?
Do zachodu słońca pozostało już niewiele czasu, ale z każdą minutą Mary
odczuwała coraz większy lęk. A co, jeżeli faktycznie zamieni się w jakiegoś
potwora? Nie wierzyła w to, ale odruchowo ruszyła kłusem w stronę przeciwną do
polany, na której zbierali się członkowie stada. Rozglądała się po drodze
nerwowo, jakby coś miało na nią wyskoczyć zza krzaków, ale nic się nie stało. W
końcu schroniła się w jakiejś jaskini w górach, gdzie poczuła się trochę
bezpieczniej. Zdążyła się już mniej więcej uspokoić, ale na dworze robiło się
coraz ciemniej, co nie pozwalało jej w pełni się zrelaksować.
Po pewnym czasie oczekiwania, który przeciągał się niemiłosiernie, lisica
zdenerwowała się i postanowiła wrócić na polanę, ostatecznie uznając „czary”
wiedźmy za tanie sztuczki. I już wyszła z jaskini, już miała zejść na ścieżkę,
wiodącą do stada, kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem, a ona
poczuła dziwne mrowienie w całym ciele. Jej rozmiary zaczęły się zwiększać,
futro ustępowało miejsca gadzim łuskom, ogon się zdecydowanie wydłużył, a na
domiar złego, po bokach wyrastały ogromne skrzydła, powodując swędzenie
grzbietu. Mary z przerażeniem wykręcała szyję, żeby obserwować zmiany i aż
zaryczała głośno, by jakoś wyrazić swój protest, ale nic to nie dało. Po chwili
wszystko ustało, a ona została zamknięta w ciele smoczycy. Może ktoś inny
ucieszyłby się z tego, może by jej zazdrościli, ale dla niej było to najgorsze,
co mogło ją spotkać. Nigdy nie lubiła magicznych stworzeń, a smoków w
szczególności. Prawdopodobnie było to spowodowane faktem, że sama była zwykłym
lisem i przewaga tych wszystkich „dziwolągów” była zwyczajnie niesprawiedliwa.
Nie znaczyło to jednak, że chciała stać się jednym z nich, dobrze jej się żyło
jako rudzielec, nawet jeżeli jej gatunek nie miał zbyt dobrej opinii.
Spanikowana i zrozpaczona Mary zaryczała ponownie i zaczęła biec przed
siebie, jakby to miało jakoś pomóc jej uciec przed klątwą. Skrzydła trzymała
złożone ciasno przy bokach, a zbyt długi ogon co rusz obijał się o drzewa,
które znalazły się zbyt blisko. Zatrzymała się dopiero niedaleko wodospadu,
gdzie po dłuższej chwili odzyskała oddech, a także przytomność umysłu. Po
chwili dotarło do niej również uczucie mrowienia w skrzydłach, które cały czas
za mocno przyciskała do ciała, rozprostowała je więc, z lękiem odnotowując ich
sporą rozpiętość. I znów wróciły słowa wiedźmy: „Smok, który nie lata, to
martwy smok”. Ale skąd mogła wiedzieć, że Mary nawet przez myśl by nie przeszło,
aby spróbować wzbić się w powietrze? Czyżby odkryła jej głęboko skrywany nawet
przed samą sobą lęk wysokości? Właściwie lisica nigdy nie miała zbyt wielu
okazji do znalezienia się w wysoko położonym miejscu… a już na pewno nie przy
czarownicy. Potrząsnęła czarnym łbem i warknęła cicho sama do siebie. Nie było
sensu tego teraz roztrząsać. Musiała jakoś przeczekać do rana. Jak na tę chwilę
wydawało się, że jedynym sposobem przełamania klątwy będzie zastosowanie się do
słów starej kobiety i wprowadzenie pewnych zmian. A więc czeka ją dużo pracy.
...
Tak, naoglądałam się ostatnio bajek i zapragnęłam postaci smoka. I nawet natchnęło mnie do napisania tego oto opowiadania, co nie zdarza się często. Chętnie przyjmę wszelką krytykę. c:
Biedna Mary :o Chociaż jeśli taka zmiana zaowocowała tak miłym do czytania opowiadaniem to czemu nie :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się bardzo i to z dwóch powodów: Po pierwsze - fajnie się czyta. Prosto i na temat a jednak rozbudowane na tyle by mieć dobry wgląd w tok myślenia i charakter głównej bohaterki (której zawzięcie co raz bardziej mi się podoba). Sama historia jest bardzo sprytna i doskonale oddająca naturę lisów (i wiedźm). Po drugie - pomysł otwiera wieeeele możliwości i nowych wątków dla postaci. Zapowiada się bardzo intrygujący rozwój postaci.
Wow, mamy smoka :D
Dzięki Leoś. :D Ale Twoje opowiadania i tak lepsze, ja nie umiem tak ładnie pisać... ah ten ścisły umysł. No i mam nadzieję, że faktycznie będzie co grać z tą małą tajemnicą Marysi oraz że podołam postaci smoka. :D
UsuńTo ja jednak ogranicz e się do pisania notek organizacyjnych, o się;ośmieszę. XDD Piękne opowiadanie Mary, bardzo wciągające i zajebiste opisy sytuacja :3
OdpowiedzUsuń