"Rano było nas tróje, wieczorem zostałem już sam
Lecz dalej muszę iść. Granice są mym więzieniem."
L. Cohen - The Partisan
"Słońce zaczęło zachodzić. Na skraju rozległej, martwej pustyni panowała całkowita cisza."
C.S. Lewis - Koń i Jego Chłopiec
Cienisty Las, około dwóch tygodni po opuszczeniu stada
Pierwszy raz spotkał go na
leśnej polanie. Jednej z tych utkanych wiosną polan, gdzie dzwonki rosły tak
gęsto, że ich targane wiatrem kielichy grały niczym dzwony na poranną mszę.
Siedział na niej samotnie i zdawał się liczyć coś po cichu, choć jego usta
mogły równie dobrze wypowiadać bezdźwięcznie jakąś modlitwę. Właśnie ta
wytrwałość osłoniętego białą tkaniną rosomaka skłoniła Leonarda do starannego doboru słów.
-Ojcze? Którędy do najbliższego
źródła?- Wychrapał przez wysuszony z odwodnienia nos i przystanął z boku,
starając się opanować dygotanie swych patykowatych kończyn. Nieznajomy przerwał
swoją mantrę i powolnym ruchem podniósł głowę. Gdy spojrzenie jego i młodego
wilka spotkało się, intruz zaczerpnął głęboko powietrza, by powstrzymać się przed
krzykiem.
Rosomak nie miał lewego oka.
Jego miejsce zajmowała długa blizna, szpecąca jednolicie brązowe futro. Kiedy
dostrzegł minę młodego wilczura, uśmiechnął się cierpko i oblizał potężne
szczęki, obnażając przy tym zęby równie białe co jego fartuch.
-To zależy jakiego źródła szukasz,
malcu.- Odpowiedział prosto, głosem który pomimo obco brzmiącego akcentu zdradził,
że sam kiedyś był ojcem. Młodzian poczuł się wtedy nieco lepiej i nieśmiało
przestąpił jeszcze kilka kroków. Wilczek o patykowatych nogach zachwiał się
przez moment, a na jego pysku pojawił się smutek, po części wywołany
współczuciem dla rozmówcy, a po części własną niedolą. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę z tego, że tutejszy gospodarz jest raczej pokutny niż straszny.
-Potrzebuję wody.- Odparł z
trudem Leonard i westchnął ciężko, po raz kolejny w przeciągu kilku dni żałując
swej szaleńczej wyprawy. Miał przecież dopiero rok! Owszem, ta eskapada była dla niego konieczna, bo przecież
musiał zapomnieć o pewnych rzeczach i znaleźć Samego Siebie niczym ci
bohaterowie starych pieśni. Nie zmieniało to faktu, że właściwie wciąż nie
przestał być szczenięciem. A dokładniej szczenięciem wychowanym jako książę w
dobrze prosperującym stadzie. Teraz z ciężarem prawdziwego życia na barkach
ledwo parł naprzód i łzy cisnęły się niemiłosiernie do oczu. Do tej pory nie
uronił jednak żadnej. Pamiętał też o straconej muzie za każdym razem kiedy
mijał stokrotki.
-Potrzebujesz kropli, malcu.
-Rosomak w międzyczasie wstał z ziemi i otrzepał swą dziwaczną szatę, w której
teraz Leonard rozpoznał wykrochmaloną skórę. - A znajdziesz ją dość niedaleko
stąd. Idź na wschód.- Poprawiwszy wypowiedź Leonarda, stwór ruszył swe potężne
ciało w przeciwnym kierunku do tego, który nakazał wilczurowi. Najwyraźniej nie
zamierzał kontynuować tej rozmowy, zbyt zajęty borykaniem się z własnym żywotem.
Odszedł już spory kawałek drogi nim zatrzymał się nagle, jak gdyby zwątpił na
chwilę i zerknął w stronę Leonarda. -Nic tak nie wywołuje kropli jak ziarna
piasku.- Mruknął cicho, bardziej do siebie niż do malca. -Krople... Nie, na to
było inne słowo. Łzy, on potrzebuje łez.-
Dodał jeszcze sam do siebie i odetchnął z takim trudem, jakby na jego piersi
leżał ciężki kamień. Był jednak zbyt daleko by nieproporcjonalne uszy małego
księcia mogły go usłyszeć.
Leonid tymczasem został sam na
polanie, wsłuchując się w nawoływanie poruszonych przez rosomaka dzwonków.
Poganiały go i dobrze o tym wiedział. Najważniejszym było znaleźć wodę i nawet
jeśli osobliwy tubylec nie zdawał się zbyt rozmowny, to młodzian musiał mu
zaufać. Zmuszając się do dalszego nieporadnego marszu, pokonywał kolejne jardy
dzielące go od zaspokojenia pragnienia.
Oboje byli jednak pewni, że ich
ścieżki jeszcze się spotkają.
* * *
Nim zapadł zmrok tego samego
dnia kiedy spotkał okaleczonego rosomaka, Leonard zboczył z trasy, którą miał
sobie wskazaną. Wystarczył mały konik polny przemykający chyżo pomiędzy
drzewami, by podrostek odnalazł w sobie siłę na śmiech i kilka godzin chulanki. Podążając
za tą wiosenną kawalerią, udał się dużo dalej na północ, niż sugerował Rosomak i
kiedy ponownie przypomniał sobie o głodzie i pragnieniu, nogi uginały się pod
nim i żądały snu. Posłuchał więc swego wątłego wciąż ciałka i tak dotrwał do
kolejnego świtu.
Dzień powitał już bez większej nadziei. Gdyby
nie był wystarczająco mądry, by wiedzieć, że płacząc pozbędzie się ostatnich
zasobów wody z organizmu, pewnie w ten sposób by je wykorzystał, jednak
wewnętrzna duma i poczucie dopełnienia misji nie pozwolały mu błagać o pomoc
lub użyć ostatków siły by zawrócić. Nie nauczył się też jeszcze tego, że bez
wody i posiłku mógł przetrwać dużo dłużej niż półtorej dnia. Takim sposobem
wygnany przez samego siebie książę spojrzał ku wschodzącemu słońcu i chwiejnym
krokiem udał się mu naprzeciw.
Choć jego sytuacja wcale nie
wydawała się najlepsza, uparty młody wilk nie marnował czasu brakiem myśli.
Postanowił sobie, że jeśli znajdzie wodę, o której mówił Rosomak (do czasu kiedy
nie poznał jego imienia zawsze myślał o nim jako Rosomaku przez duże
"R"), ruszy dalej w kierunku, który wskazał mu ów mało rozmowny
przewodnik. Dotrze dalej niż ktokolwiek inny i znajdzie Samego Siebie, niczym
bohaterowie jego ulubionych pieśni. Pozna świat niczym swój własny ogon i pewnego
dnia powróci do swego domu, czyniąc rodzinę dumną i być może przyprowadzi ze
sobą nie Stokrotkę, a prawdziwą Lilię, która zostanie jego muzą. Dziecięca
naiwność doprawdy nie ma granic.
Tymczasem łapy opuściły
delikatne podłoże mchu i opadłych liści, i napotkały na coś szorstkiego,
ustępującego pod łapami i przede wszystkim - nieprzyjemnie ciepłego. Dopiero
wtedy wytrącony z głębokiego zamyślenia podrostek spojrzał przed siebie i ze
zdziwieniem stwierdził, że musi zmrużyć oczy. Drzewa musiały przerzedzić się już
jakiś czas temu, on jednak tego nie dostrzegł. Teraz znajdował się w miejscu
pomiędzy dwoma światami. Za nim stał zbesztany wiatrem i pozbawiony cienia
zagajnik. Przed nim, upojone ostrym blaskiem światła, rozciągało się może
piasku. Tu i ówdzie większe bruzdy zaznaczały nieruchome fale, które ciągnęły
się aż po kraniec horyzontu. Leonard dopiero teraz zrozumiał, że znajduje się
na "półwyspie" stworzonym przez wąski pas lasu, który graniczył z
siłą, której sama natura nie umiała do końca ujarzmić. Stał samotnie na skraju
pustyni.
Powietrze jest sprzymierzeńcem życia - jego brak jest
gwarancją najszybszej śmierci. Jednak kiedy znajdziesz się na pograniczu innego
świata, świata rządzonego przez żółte bezkresy piasków, powietrze może okazać
się równie niebezpieczne, co pozbawione go tonie oceanu. Wystarczy bowiem
zderzenie dwóch frontów, mocniejszy powiew wiatru i znajdujesz się w środku
burzy, przed którą nie ma ucieczki. Tego dnia nie było burzy. Jedynie delikatny
wiatr głaskał wysokie sklepienia sosen i gnał nad wydmy tylko po to, by unieść
ze sobą jedno ziarnko piasku. Odpędzony ze wschodu tchnieniem Lwa zabrał je z
powrotem na skraj lasu i umieścił w kąciu oka małego wilka o nieproporcjonalnie
długich łapach.
Leonard stał dłuższą chwilę ze
zwątpieniem przyglądając się miejscu, w którym się znalazł. To było zwyczajnie
niemożliwe, musiał zbłądzić poprzedniego dnia, kiedy pogonił za konikiem polnym,
zamiast udać się prosto na wschód. Jeśli tak było, niedaleko stąd musiał
znajdować się akwen wodny! Ukryty gdzieś tuż za granicą drzew... Przecież...
Przecież Rosomak nie mógł go wysłać na pustynię świadomie. Tutaj czekała go
tylko pewna śmierć.
Dopiero wtedy zrozumiał
błędność swoich dotychczasowych myśli. Opuszczając dom wcale nie szukał Samego
Siebie. Nie wyruszył, by zapomnieć o tej, którą kochał, ani po to, by pozbyć się
tego okropnego perkusisty w swojej głowie. Wyruszył po to, by udowodnić samemu
sobie, że jest kimś więcej. I właśnie teraz dostrzegł, że tak naprawdę był
nikim. Znalazł się wycieńczony i pozbawiony szans na pokonanie drogi powrotnej,
na brzegu siły, z którą nie mógł się zmierzyć i cały jego dotychczacowy świat
runął. Rosomak się nie mylił - wystarczyła do tego jedna kropla. Bowiem właśnie
w tej chwili samotne ziarnko piasku znalazło swoją drogę do kącika oka Leonarda
i młody wilk już dłużej nie ukrywał łez.
***
Młody Książę pewnego dnia postanawia wyruszyć na poszukiwania "Samego
Siebie, Muzy i wszystkiego, co mają bohaterowie starych pieśni". Nie mogąc
pogodzić się z faktem, że życie w stadzie nie zawsze kręci się wokół niego, idzie
w ślad za rodzeństwem i postanawia spróbować swego szczęścia gdzie indziej.
Szybko przekonuje się jednak, że poza stadem czekają na niego różne
niebezpieczeństwa, a Rosomak może nie być osobą godną zaufania.
Część Druga: Zielona Góra
EDIT: Szykuje się dla mnie dłuuuuuga podróż z duuuuużą ilością
pogniecionego papieru i plam z atramentu. Dlatego proszę - czytacie,
krytykujcie i doradźcie mi jaką drogą poprowadzić Leosia teraz, kiedy nie
wszystko jest jeszcze jasne w mojej głowie.
(Leoś to jest piękne, jak ja dawno nie pisałam *O*)
OdpowiedzUsuńArju, opowiadań zdaje sie nie musimy komentować w nawiasach :P ...
OdpowiedzUsuńA Ty Leonardzie, wspaniale to napisane. Piszesz dużo lepiej ode mnie. A to zdanie niezwykle mnie urzekło: " Jednej z tych utkanych wiosną polan, gdzie dzwonki rosły tak gęsto, że ich targane wiatrem kielichy grały niczym dzwony na poranną mszę " Jest przepiękne.. Co do treści z kolei to śmiem rzec że bardzo ciekawie się zaczyna i chyba będę wiernie śledzić historię swego syna.Jak na dobrą matkę zresztą przystało :) Z niecierpliwością więc czekam na ciąg dalszy!!
Oj Leonardzie, Leonardzie. :3
OdpowiedzUsuń*Przyszedł krytyk od siedmiu boleści*
Powiem Ci, że gdy zaczęłam czytać to opowiadanie pomyślałam sobie 'Kurczę.. ten koleś trafił w sam punkt tego, czego tak nie lubię widywać u innych pisarzy'. A i tak było, bo początek osobiście mi sie nie podoba, mamy krótkie wyjaśnienie, iż miejsce akcji to las, a ty czytelniku czytaj dalej, a żebyś ogarnął. Z jednej strony jest to dobre - ciekawość prowadzi nas do dalszego śledzenia tekstu, oj, ale nie przesadzaj z tym w dalszych częściach, bo w końcu znajdzie sie osoba (ja), która troszkę zjedzie sobie na dół (pomijając przy tym większość opisów), by dowiedzieć sie co sie stało, dlaczego tak sie stało.
Dlaczego mam wrażenie, że za dużo tam słowa Leonard?
Później wkręciłam się nieco bardziej, wczuwając w role głównego bochatera z nadzieją, że tak miało być.
Wiesz.. zawsze powtarzam słowa Stephena Kinga, że do dobrego tekstu nie potrzeba weny, a dobry pisarz zaczyna pisać w niewiedzy przed tym, jak skończy się jego twór.
Nie wiem jak to było w twoim przypadku, czy to co opublikowałeś było planowane od początku do końca, czy może przyszło ci otworzyć tego worda, czy w czym tam pracowałeś i pisać - jak wiatrem niosło.
Tak, czy siak. Wyszło Ci to świetnie, ale nie spoczywaj na laurach i pozytywnych komentarzach, a bo bądź co bądź mają najmniejszy wpływ na to, co tam dalej wytworzysz (mimo, że tak motywują, a nawet doradzają.)
A więc czekam, czekam na kolejną część po tym niezadowalającym mnie zakończeniu C:
Taka krótka i skromna, pełna literówek zapewne moja opinia, z telefonu pisana.
~ o3o
To z przyzwyczajenia Jenn XD Aż mi głupio za tak krótki komentarz, ale się wprawie spokojnie :p
OdpowiedzUsuńDziękuję wam wszystkim za miłe słowa jak i przydatną krytykę :)
OdpowiedzUsuńLulu, powiem Ci szczerze, że mam wyznaczone tylko kilka punktów w całej historii i liczę na to, że reszta sama się poukłada kiedy przyjdzie na to czas. Prawdę mówiąc bałem się reakcji na tą część opowiadania bo zaczyna się dość... dramatycznie? Chciałem podkreślić, że Leoś był wtedy jeszcze małym brzdącem który nie wiedział co robi i ciężko mi to było napisać. Poza tym musiałem wprowadzić Rosomaka, który jest poniekąd "katalizatorem" całych wydarzeń.Obiecuję, że w następnych częściach będzie więcej rozwoju postaci i wartkiej akcji :)
A na razie raz jeszcze dziękuję za wsparcie i polecam się na przyszłość :D
Ar, Mamo - nie liczy się, że krótko! Cieszę się, że w ogóle to czytacie.