niedziela, 29 czerwca 2014

"Wyruszyliśmy. Blada tarcza wskazywała nam drogę, której tak naprawdę nie znaliśmy. "

Notka Tymczasowa.
O Ogierze który odnalazł Miłość, przyjaźń i sens życia w HOLS.

Imię: Shitan
Gatunek: Pegaz
Wiek: 33 lata
Hierarchia: brak - status ranny, konający.
Żona: Fira
Córka: Estella
Syn: Fitan
Matka: Satanna
Ojciec: Tenbres
Historia: http://pamietnikhols.blog.onet.pl/2011/06/10/historia-warta-przypomnienia-shitan/

Warto Wiedzieć:
Shitan odszedł z HOLS na jakiś czas by je bronić przed swoimi własnymi wrogami. Dziś wrócił, bo uznał że chce przeżyć ostatnie dni swojego życia właśnie tutaj. W wielu ostatnich walkach doznał poważnych obrażeń. Jego lewy bok jest bardzo poraniony. Rany są bardzo głębokie. Obecnie ogier leży w największej jaskini gdzie kiedyś założycielka stada również leżała na wpół żywa, czekając na pomoc swojej rodziny, w tym i jego samego. Teraz on, ranny i osłabiony, jednakże nie oczekuje pomocy, jedynie spokoju. Odrzuca też wszelką pomoc magiczną, gdyż zbyt wiele wycierpiał przez to w życiu. Teraz chce jedynie skonać w miejscu które dało mu tyle dobra. Pozwala sobie jedynie na zmiany opatrunków i odwiedziny bliskich przyjaciół, w tym kremowego wilczura, z którym trafił do stada w początkach jego istnienia. To jest też forma pożegnania się z najbliższymi jego sercu istotami.

 // Shitan

A light in dark places...

...and she walked through night
Serene with her stars...

Khita Cokha | Smutne Oczy| Koń | 3 lata | Ita, Cok| Wolna | Strach |
Zwykły członek stada | Złoty kanarek |

oh it feeds, it feeds
it breaks down everything
destroys
the life that i've been seeking
you try to force your way in you fight, you fight, you're battling
i believe, nothing is what it seems

Smutne oczy widzisz zza rozwianej grzywy. Smutne oko galopuje po przestworzach świata. Teraz ona biegnie sama...

Ciemna oczy które kiedyś wylały wiele łez. Ciemne oczy które widziały zbyt dużo. Ciemne oczy oznaczające jej przydomek. To Smutne Oczy. Brązowa klacz o dość dużym wzroście. Kiedyś miała rodzinę którą kochała. Teraz widać sama została. Jeszcze niedawno samotnie truchtała po przestrzeni otaczającego ją świata. Już znalazła to stado z myślą że tu znajdzie swój kąt.


Give me one good reason
Two more to believe in
Three signs to why I should wait
Because I got one more match
Two strikes left
You got until three to get out of my way

Smutne Oczy, a raczej Khita Cokha urodzona przez dziką klacz w lasach Belgii. 1 lipca. Niby gorąco bo lato ale ten dzień był deszczowy i zimny. Ojciec widząc rodzoną córkę uśmiechną się delikatnie tykając chrapami ciało. Uinsa Hopa - Matka Ity - widząc ją parsknęła głośno. Nie była zadowolona z urodzeniem córki. Zawsze chciała mieć syna. Odrzuciła ją. Ojciec widząc to nie był zadowolony. Uinsa karmiła Ite do tego czasu póki ta nie skubnęła po raz pierwszy trawy.

When my time comes, forget the wrong that I've done
Help me leave behind some reasons to be missed
Don't resent me, and when you're feeling empty
Keep me in your memory, leave out all the rest
Leave out all the rest...

Cokha to dziwny przypadek charakteru. Zmienny jak pogoda w kwietniu ale stały jak w lecie. Często zdaje się że ona płacze albo łka. Głos tonu zawsze ma obniżony. Często można jej niedosłyszeć. Jest strasznie płochliwa, a sarkazmów nie rozumie. Nie uważając na słowa możesz ją zranić. Wybacza wszystkim i kładzie uszy na niespodziewany dzwięk czy ruch.

Forgetting all the hurt inside you've learned to hide so well
Pretending someone else can come and save me from myself
I can't be who you are

Ciekawostki

Kocha kwiaty. Szczególnie o kolorze czarnym
Panicznie boi się ognia
Deszcz czy szum fal ją relaksuje
nie da się jej wyprowadzić z równowagi
Widząc krew przybiera kamienny wyraz pyska i przestaje rozmawiać.
Przyjaciel Ity- Złoty Kanar - potrafi rozmawiać w wielu językach
Nigdy nie miała partnera
Boi się małych pająków. Twierdzi że te najmniejsze są najgroźniejsze.
Lubi spędzać czas nad klifem
distant flickering, greener scenery,
this weather's bringing it all back again.
great adventures, faces and condensation,
i'm going outside to take it all in.

----
Zastrzegam praw do KP
Chętna na wszelkie wątki jak i powiązania

wtorek, 24 czerwca 2014

KONKURS

Tak jak wspominałam  jest konkurs, którego pomysłodawcą jest Leonard. Dziękuję ci Leoś.
Otóż polega on na napisaniu Frasz. Co to jest, to zostało wytłumaczone. Tematyka dalej dowolna. Prace przez chętnych do udziału proszę wysyłać mi na mój email karina142@op.pl do  18 lipca. 

Jury to:
Ja
Yaya 
Lorens 


niedziela, 22 czerwca 2014

Organizacyjna

Otóż nazbierało się parę spraw, które trzeba  przedstawić, zacznę od tych najważniejszych:

1. HOTN zaprosiło nas na imprezę z okazji przywitania lata. Odbędzie się ono 26 czerwca o godzinie 19/20.
Przewidziane atrakcje to:
- wspólne polowanie na samo rozpoczęcie dobrej zabawy;
- wielkie ognicho, wokół którego zbierzemy się, by wspólnie tańczyć, rozmawiać i snuć domysły, czy cokolwiek przyjdzie Wam do głowy;
- mile widziane przebranie pod hasłem "Wakacyjne Szaleństwo": odbędzie się pokaz przebierańców, a najlepsze na pewno zostanie nagrodzone niewielkim podarkiem;
- zabawy z magią, czyli każdy chętny pokaże, jakie niesamowite sztuczki potrafi zrobić z magią;
- o godz. 22:30 pokaz magicznych, sztucznych ogni, coby godnie powitać wakacje.

2. Teraz pytanie do osoby, która miała załatwić szablon na stado. Naprawdę doceniam, że podjęłaś się już zadania.  Jednak zaczynam się niecierpliwić. Otóż  szablonu brak, a baner jest. Jeśli nie pojawi się do końca następnego tygodnia usunę baner ze stada.

3. Ogłaszam konkurs,  na początek i rozbujanie coś krótkiego. Bowiem konkurs polega na napisanie krótkiego i śmiesznego  oraz  wierszowanego wierszyku zwanego Fraszką. Tematyka dowolna.
  
Jury:
Yaya
Ja

Ktoś chętny do konkursu? Potrzeba jeszcze 1/2 osoby do Jury.


4. Mniej ważna sprawa. Zmieniłam czcionkę, bo ten fiolet, aż mnie raził. Nie wiem co w nim widziałam ><. Już lepszy ten pomarańcz. Tak na razie, tylko do czasu, aż pojawi się szablon. Oraz co powiedziecie na stadny event? 

wtorek, 17 czerwca 2014

Niespodzianka!

Hej, hej. Koniec laby.

Flash Wrócił!


Mam nadzieje, że ten mały zastrzyk motywacji wystarczy by was wszystkich rozbudzić.
Serio... Co to ma znaczyć? Ja wiem, że szkoła, że praca, że wszystko... Ale czas ruszyć tyłki!

niedziela, 15 czerwca 2014

♠Samotność jest przedsionkiem śmierci♠

'Wyplam się. Wypalam w sobie resztę zwierzęcości. Czekam na rogu piekła na Twoje potknięcia. Przekrwione oczy płoną żądzą zemsty. Zakorzenione wrogie mi emocje wciąż nie dają mi spokoju. To silniejsze ode mnie. Nie nazwę Cię bożym stworzeniem. Dopóki się nie uporam z samą sobą, będziesz dla mnie zwykłym gadem. Chociaż to ja zjadam swój własny ogon, to nie przyznam Ci się, że zgubiła swoją duszę. Nie dawaj mi rozgrzeszenia, chcę się pławić w swojej drwinie, dopóki nie sięgnę łapami dna Mojego piekła. Wtedy przyjdź po mnie i wyciągnij mnie stamtąd...'


Nimet: Lex Sänguinis [w skrócie Inis]

Lempinimi: Koivu [Brzoza]

Nimi: Väinämoinena

 Ikä: 256 lat [choć na tyle nie wygląda]

Kilpailu: Draay'Neen [wilkokształtna] / Kobieta

Esiintyminen: Jest rosłą Samicą [ma ponad 2 metry wzrostu, gdy stanie na tylnych łapach], o ciężarze ciała dochodzącym do 120 kilogramów. Jej sierść jest płowa. Na przedramionach i grzbiecie układająca się we wzory, które są symbolem przynależności do Klanu. Kark przyozdobiony jest długimi i też nieco mniejszymi piórami karminowej barwy. Łeb Inis jest duży. Smukły pysk skrywa w swym wnętrzu czarny, jak smoła jęzor i ostre zębiska. Uszy Samicy są zaokrąglone i mają ciemne obwódki. Ślepia, jak dwa turkusy, nochal koloru obsydianu. Masywne łapy zakończone są ostrymi pazurami, które mogą rozdzierać na strzępy. Chwost ma krótki i puszysty.
Ogólnie rzecz biorąc takie sobie dziwadło.

'Ciężar smutku i cierpienia potrafi być tak wielki, że na ten moment życie staje się jak kamień, który ciągnie w dół'...

Luonto: Z Inis bywa różnie. Jak to się mówi 'Czasem słońce, czasem deszcz'...
Raz jest wesoła, rozmowna i towarzyska. Może trajkotać godzinami, żartować i spędzać czas otoczona wianuszkiem stworzeń. Drugim znów razem siedzi gdzieś samotnie milcząca, posępna i smutna. Bywa tak, że Samicę dopadają demony przeszłości i tłamszą Ją. Wtedy ciężko o jakikolwiek kontakt z Nią. Potrzebuje dnia, góra dwóch, by pozbierać się do kupy.
Draay'Neenka ma wiele blizn na psychice i sercu. Trzeba mieć do Niej specjalne podejście, żeby zaskarbić sobie Jej przyjaźń...o zaufaniu już nie wspominając. Ale jak już nadejdzie taki moment, to Samica jest 'do rany przyłóż'. Za kimś, na kim zacznie Jej zależeć skoczyła by w ogień. Jednak jak na razie nie ma takowego osobnika.

Nie będę odkrywała wszystkich cech charakteru Inis. Prawdopodomnie dla każdego członka Zagubionych Dusz będzie się on kształtował inaczej.

Minä:

♠ spacery w bezksiężycową noc;
polowania;
przesiadywać nad szemrzącym strumieniem i dumać nad egzystencją w tym dziwnym świecie;
pomagać mniejszym od siebie;
przemierzać świat;
chłonąć wiedzę;
długie rozmowy;
zimę.

En pidä:

fałszu;
kłamstwa;
dwulicowości;
wyrządzania krzywdy słabszym;
* tłumów [wtedy czuje się nieswojo];
nadmiaru słońca;
moknąć.

Muut tiedot:
♠ Inis pochodzi z dalekiej Północy;
♠ w Jej żyłach płynie krew władców, jednak ona niechętnie się do tego przyznaje. Ojciec Samicy był przywódcą Klanu Draay'Neenów;
♠ cała rodzina i członkowie Klanu nie żyją;
♠ wędrowała wiele lat, nim znalazła się na terenie Zagubionych Dusz;
♠ kieruje się Kodeksem, który spisał kiedyś jeden z Jej przodków;
♠ nie zdejmuje nigdy swoich amuletów;
♠ raz w miesiącu przybiera kobiecą postać;
♠ na plecach ma tatuaż;
♠ nie ma partnera;
Strażnik Stada;
  


♠ nick na czacie: Sanguinis;
♠ kolor na czacie: 006633;
♠ kontakt, jak ktoś poprosi.

'Stworzenia opętane samotnością uciekają od wszelkiego spokoju i szukają demonów o stokroć gorszych, niż martwa cisza wokół nich'...

Tatuaż Inis:

 

[Zastrzegam sobie wszelkie informacje w KP, która pewnie może ulegać zmianom. Chętna na wątki...]         





sobota, 14 czerwca 2014

`Strzeż się, kamień się zmienia.



   Nigdy do końca nie wiedziała, czy szczerość jest dobrą, czy złą cechą, dlatego też zwykła mówić to, co myśli… oczywiście o ile bezpośrednio nie zagrażało to jej życiu. Tego dnia nauczyła się zaliczać ją do cech negatywnych i była to lekcja, którą zapamięta na długo…
   Obudziła się dziś wyjątkowo wcześnie, czyli około południa, przez co nie miała zbyt dobrego nastroju. Nie wyspała się, a to zawsze działało na nią niekorzystnie. Wiedziała jednak, że na razie już nie zaśnie, więc podniosła się z ziemi, marudząc coś pod nosem. Kolejny upalny dzień, po prostu cudownie. Bez większego namysłu Mary ruszyła w stronę najbliższego źródła wody, aby jakoś przetrzymać najgorętsze godziny. O jedzeniu w taką pogodę nawet nie myślała.
Uczucie ssącego żołądka wypędziło ją z wody dopiero pod wieczór, chociaż do zachodu słońca wciąż pozostało jeszcze sporo czasu.  Tym razem swe kroki skierowała w stronę jeszcze nieznanej części lasu, co było decyzją może niezbyt rozsądną, jako że nie znała tego terenu, ale z drugiej strony mogła tam znaleźć coś ciekawego. I faktycznie po dość długim marszu natknęła się na coś, co wyglądało jak niewielka chatka, obok której ktoś postawił odrobinę krzywy i zaniedbany kurnik. Sama chatka również nie wyglądała na zamieszkałą, ale po obejściu kręciło się kilka kur, a nawet można było zobaczyć samotnie pasącą się owcę.
   Już z daleka to miejsce sprawiało, że każda zdrowo myśląca osoba miała ochotę zawrócić, a widok owcy pracującej w skupieniu nad wykoszeniem resztek trawy, pogłębiał wrażenie nienaturalności. W końcu kto to widział owcę bez stada i, co gorsza, bez pasterza? Mimo iż wszystkie przesłanki wskazywały na to, że Mary powinna jak najszybciej stąd odejść, lisica stała przypatrując się niecodziennemu zjawisku jak zaczarowana. Sama nie wiedziała, co popchnęło ją wtedy do zaduszenia tej kury. Zapewne wrodzona przekora, która nakazywała zburzyć specyficzny spokój tego dziwnego miejsca… oraz stereotypy nie bez powodu przypisane rudej kicie. Przecież dużo łatwiej było zaspokoić głód zabijając bezbronnego ptaka-nielota, niż męczyć się polowaniem na szybkiego zająca.

***

   Zadowolony z siebie rudzielec oblizał pysk z resztek krwi po skończonej uczcie. W pewnym sensie odczuła ulgę, bo jak do tej pory nic się nie stało, a dotychczas towarzyszył jej dziwny niepokój związany z wrażeniem, że jeżeli zje kurę z tamtego miejsca, to wszechświat eksploduje. Albo coś podobnego. Na wszelki wypadek rozejrzała się jeszcze, jednak nic nie wskazywało na to, aby coś się zmieniło. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy nagle za nią rozległ się skrzekliwy, bardzo nieprzyjemny dla ucha głos:
   -  Mam nadzieję, że panience smakowało?
   Mary niemal podskoczyła, słysząc tę uwagę i szybko obróciła łeb w stronę źródła dźwięku. Jej oczom ukazała się dwunożna istota, zbyt mała i pomarszczona jak na człowieka, ale coś jej mówiło, że kiedyś mogła nim być.
   - Owszem, wyborny posiłek. – odparła ruda po pierwszym szoku, niespodziewanie zyskując sporo pewności siebie. Starała się przy tym nadać swej wypowiedzi uprzejmy ton, ale nutka ironii, której można było się doszukać, powodowała dokładnie odwrotny efekt.
   - Cieszę się… - mruknęła wiedźma, mierząc rozmówczynię surowym spojrzeniem.
   Zdawało się, że konwersacja przybierała niezbyt przyjemny obrót, gdy obie strony zaczęły używać sarkazmu, więc  Mary uznała, że najwyższy czas wziąć nogi za pas.
   - Em… Bardzo miło panią poznać, ale na mnie już pora. – oznajmiła, wstając znad stosiku kości i jak gdyby nigdy nic się przeciągnęła. – Miłego dnia! – rzuciła jeszcze na pożegnanie, po czym posyłając staruszce promienny i nieszczery uśmiech, zaczęła odchodzić w stronę stada.
   Jak powszechnie wiadomo, wcale nie potrzeba tak dużo, by sprowadzić na siebie gniew wiedźmy. Lisica zapewne również była tego w mniejszym lub większym stopniu świadoma, jednak to, że nagle zaczęła iść w miejscu i unosić się lekko do góry, zaskoczyło ją dość poważnie.
   - Nie tak prędko. – powiedziała mocno zirytowana kobiecina, choć wydawało się, że jeszcze nie jest na tyle zdenerwowana, by zrobić coś więcej, niż nastraszyć samicę. – Przeproś grzecznie, a pozwolę ci odejść.
   - Nie ma mowy, trzeba było lepiej pilnować kurczaków! – warknęła zezłoszczona i przestraszona Mary, wierzgając w powietrzu w próbie uwolnienia się z zaklęcia czarownicy.
   - Jak sobie chcesz. Ale wiedz, że nie obędzie się bez kary. – odparła staruszka, z rozbawieniem obserwując próby lisicy. – Nie trudź się, nie uciekniesz. – zapewniła, a na jej twarzy pojawił się dość paskudny uśmiech.
   Do rudej chyba dopiero teraz dotarło, że zadarła z naprawdę niebezpieczną istotą. Z przerażeniem spojrzała na wiedźmę, ale nadal nie miała zamiaru jej przepraszać. Tym razem zbyt się bała.
   - Nie zabiję cię, więc przestań się tak miotać. Jesteś jednak zbyt uparta, bezczelna i egoistyczna, bym mogła puścić cię wolno bez konsekwencji. – oznajmiła kobieta, całkiem dobrze oceniając charakter Mary. - Od teraz każdego zachodu słońca przemieniać się będziesz w potwora. Otrzymasz również moc zamrażania, jakże pasującą do twego zimnego serca… ale im bardziej będziesz zapatrzona w siebie, tym mniejsza będzie twoja kontrola nad mocą. Czar będzie trwał dopóty, dopóki nie spojrzysz wreszcie na innych i nie zmienisz się. – po tych słowach błysnęło jakieś światło i ruda spadła bezwładnie na ziemię.
   Nie pamiętała dokładnie tego, co stało się później, ale przypisywała to temu, że prawdopodobnie uderzyła się w głowę podczas upadku. Poza tym nie czuła większej różnicy, więc wmawiała sobie, że nic się nie stało, a staruszka posługiwała się jedynie tanimi sztuczkami z lewitacją i światełkami, aby ją nastraszyć. Jedyne, co ją naprawdę niepokoiło, to zdanie, które co chwilę powtarzał w jej głowie drażniący, piskliwy głosik wiedźmy: „Smok, który nie lata, to martwy smok”. Co to miało niby znaczyć?
   Do zachodu słońca pozostało już niewiele czasu, ale z każdą minutą Mary odczuwała coraz większy lęk. A co, jeżeli faktycznie zamieni się w jakiegoś potwora? Nie wierzyła w to, ale odruchowo ruszyła kłusem w stronę przeciwną do polany, na której zbierali się członkowie stada. Rozglądała się po drodze nerwowo, jakby coś miało na nią wyskoczyć zza krzaków, ale nic się nie stało. W końcu schroniła się w jakiejś jaskini w górach, gdzie poczuła się trochę bezpieczniej. Zdążyła się już mniej więcej uspokoić, ale na dworze robiło się coraz ciemniej, co nie pozwalało jej w pełni się zrelaksować.
   Po pewnym czasie oczekiwania, który przeciągał się niemiłosiernie, lisica zdenerwowała się i postanowiła wrócić na polanę, ostatecznie uznając „czary” wiedźmy za tanie sztuczki. I już wyszła z jaskini, już miała zejść na ścieżkę, wiodącą do stada, kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem, a ona poczuła dziwne mrowienie w całym ciele. Jej rozmiary zaczęły się zwiększać, futro ustępowało miejsca gadzim łuskom, ogon się zdecydowanie wydłużył, a na domiar złego, po bokach wyrastały ogromne skrzydła, powodując swędzenie grzbietu. Mary z przerażeniem wykręcała szyję, żeby obserwować zmiany i aż zaryczała głośno, by jakoś wyrazić swój protest, ale nic to nie dało. Po chwili wszystko ustało, a ona została zamknięta w ciele smoczycy. Może ktoś inny ucieszyłby się z tego, może by jej zazdrościli, ale dla niej było to najgorsze, co mogło ją spotkać. Nigdy nie lubiła magicznych stworzeń, a smoków w szczególności. Prawdopodobnie było to spowodowane faktem, że sama była zwykłym lisem i przewaga tych wszystkich „dziwolągów” była zwyczajnie niesprawiedliwa. Nie znaczyło to jednak, że chciała stać się jednym z nich, dobrze jej się żyło jako rudzielec, nawet jeżeli jej gatunek nie miał zbyt dobrej opinii.
   Spanikowana i zrozpaczona Mary zaryczała ponownie i zaczęła biec przed siebie, jakby to miało jakoś pomóc jej uciec przed klątwą. Skrzydła trzymała złożone ciasno przy bokach, a zbyt długi ogon co rusz obijał się o drzewa, które znalazły się zbyt blisko. Zatrzymała się dopiero niedaleko wodospadu, gdzie po dłuższej chwili odzyskała oddech, a także przytomność umysłu. Po chwili dotarło do niej również uczucie mrowienia w skrzydłach, które cały czas za mocno przyciskała do ciała, rozprostowała je więc, z lękiem odnotowując ich sporą rozpiętość. I znów wróciły słowa wiedźmy: „Smok, który nie lata, to martwy smok”. Ale skąd mogła wiedzieć, że Mary nawet przez myśl by nie przeszło, aby spróbować wzbić się w powietrze? Czyżby odkryła jej głęboko skrywany nawet przed samą sobą lęk wysokości? Właściwie lisica nigdy nie miała zbyt wielu okazji do znalezienia się w wysoko położonym miejscu… a już na pewno nie przy czarownicy. Potrząsnęła czarnym łbem i warknęła cicho sama do siebie. Nie było sensu tego teraz roztrząsać. Musiała jakoś przeczekać do rana. Jak na tę chwilę wydawało się, że jedynym sposobem przełamania klątwy będzie zastosowanie się do słów starej kobiety i wprowadzenie pewnych zmian. A więc czeka ją dużo pracy. 
 ...
Tak, naoglądałam się ostatnio bajek i zapragnęłam postaci smoka. I nawet natchnęło mnie do napisania tego oto opowiadania, co nie zdarza się często. Chętnie przyjmę wszelką krytykę. c:

piątek, 13 czerwca 2014

2. Zielona Góra



|Wszyscy najpierw przewijają na dół i czytają opowiadanie Lidera! Gotowe? No to proszę, męczcie się z tym.|



"Na cóż tutaj leżę? Noc posuwa się naprzód, a prawdopodobnie o świcie zjawią się nieprzyjaciele. (...) Leżymy, jakby nam wolno było zażywać spokoju. Czy może mam czekać, aż osiągnę odpowiedni wiek?"
Ksenofont Wyprawa Cyrusa


Skraj Wielkiej Pustyni, 2,5 tygodnia po opuszczeniu stada
     Ucieczka zawsze jest wyjściem tchórza. Nie ważne jak trudne staje się życie, uciekają tylko najsłabsi i przez większość swego życia w ten sposób myślał o sobie Leonard. Uświadomił to sobie po raz pierwszy gry stał na skraju pustyni zawstydzony swoją dumą oraz głupotą i zatęsknił za domem, od którego odszedł zbyt daleko by wrócić. Kiedy jest się młodym konsekwencje stają się przedmiotem myśli dopiero wtedy gdy trzeba się z nimi zmierzyć i młody książę zdał sobie z nich sprawę dopiero wtedy gdy jego ciałko osunęło się na ziemię i przymknął oczy z tęsknotą wyczekując wieczora. Zbyt zmęczony by iść dalej i odwodniony by dalej płakać czekał jedynie na chłód jaki niósł ze sobą pustynny wieczór. Zapewne poddałby się już wtedy, gdyby nie skowronek lecący śmiało ponad piaski.
     Wilczek podciągnął pod siebie swoje długie łapy i nieśmiało dźwignął do siadu, wiodąc wzrokiem za skrzydlatym stworzeniem, które świergotając wesoło zniknęło za najbliższą wydmą. Leonard był zbyt młody by słyszeć o efektach jakie może mieć odwodnienie i wysokie temperatury występujące w królwestwie piasków i być może tylko dlatego znalazł w sobie ostatek odwagi i wiary by powolnym krokiem opuścić ostatnie pęczki trawy i zatopić się w morzu piasku. Po raz drugi od opuszczenia domu pokładał swe nadzieje w stworzeniach, które nie miały żadnych powodów by mu pomóc -wcześniej ten podejrzanie wyglądający rosomak a teraz najzwyklejszy, mały ptak - jednak znajdując się już tak daleko nie miał wyboru. Jeśli miał i tak umrzeć z pragnienia, mógł chociaż dojść tam gdzie zniknął skowronek i zginąć ze świadomością, że zdobył pustynię. Wtedy jego krucjata nie poszłaby zupełnie na marne.
     Ostrożnie zaczął brodzić przez głęboki piasek, kierując się śladem jedynej poza nim żywej duszy w tej okolicy. Pierwszy raz w życiu dostrzegł też, że jego nieco za długie i zazyczaj plątające się okrutnie nogi mogły okazać się całkiem pożyteczne na podłożu innym niż runo leśne. Nie zmieniało to jednak zmęczenia małego uciekiniera, któremu z każdym wykonanym pod górkę krokiem oddychało się co raz trudniej. Wydma okazała się  znacznie wyższa i szersza niż wydawało mu się wcześniej, przywykł bowiem do mierzenia odległości w odniesieniu do zupełnie innego środowiska. Nim zapadł zmrok dosięgnął jednak Szczytu i wtedy też stnął jak objęty urokiem z trudem wierząc własnym oczom.

     Pod nim znajdowała się ukryta przed oczami świata oaza - widok, który zaskoczył go bardziej niż gdyby znalazł się z powrotem na polanie rodzinnego stada a jego przygody okazały tylko wytworem jego wyobraźni. Długo zajęło młodemu wilkowi przełamać niejaki strach, przed zniknięciem iluzji i postawieniem pierwszego kroku w stronę wodnej wyspy na tym jednostajnym morzu piasku. Zbawienie było jednak prawdziwe i kiedy znalazł się już w jakże radosnej drodze na dół akwen oraz źdźbła trawy nie odalały się ani nie zniknęły. Leonard wysilając swoje długie łapy zbiegł po zboczu rozbryzgując na wszystkie strony rozgrzany piasek. Rosomak go nie okłamał i ten mały fakt z jakiegoś powodu liczył się dla niego bardziej niż fakt, że znalazł ratującą życie wodę. W swej dziecięcej wierze trudniej było mu pogodzić się z kłamstwem niż wizją własnej śmierci. To drugie było wciąż zbyt abstrakcyjne podczas kiedy pierwsze raniło tak samo jak ziarnka piasku ocierające wyschnięte nozdrza.
     Zmartwienia zostały jednak na razie zepchnięte na dalszy plan, bowiem malec znalazł się już przy wodzie i nie rozglądając się nawet dookoła zanurzył rudą głowę w chłodnej cieczy z lubością napełniając nią swój żołądek a  w swej zachłanności także uszy i nos. Dopiero po chwili chłód przywrócił mu trzeźwość zmysłów i wilczek zdał sobie sprawę z tego, że ktoś go obserwuje. Powolnie uniósł głowę zerkając prosto w równie zielone jak jego własne oczy smukłej gazeli. Samica co prawda stała po drugiej stronie tego małego jeziorka, jednak jej napięte ciało stało zupełnie przodem do Leonarda i nieomylnie wyczekiwało jakiegokolwiek znaku agresji. Wtedy też jak na złość młodemu zaburczało donośnie w brzuchu na co spłoszona gazela odskoczyła o kilka metrów do tyłu gotowa do ucieczki. Szczeniak był jednak zbyt młody i zmęczony by widzieć w nieznjomej potencjalny posiłek i sam wystraszył się jej gestu odskakując w podobny sposób. Gdyby nie ten odruch gazela uciekłaby pewnie nim basior zdążył się obejrzeć, jednak jego zachowanie zaintrygowało ją i strzygnęła uchem na powrót podchodząc nieco bliżej.
   -P... Przepraszam. Nie wiedziałem, że to pani woda.- Wydukał Leoś zdając sobie sprawę z niestosowności własnego zachowania. Podniósł się też ponownie na cztery łapy i kuląc się nieco w swym zawstydzeniu zerknął ponownie na swoją gospodynię. -Nazywam się Leonard, syn Jenny i, i obiecuję, że nie zrobię wam krzywdy. Potrzebuję tylko schronienia na chwilę. Widzisz... Wybieram się bowiem na drugi koniec pustyni szukając mojej Muzy i przygód.- Zaczął się tłumaczyć na co kopytna istota ponownie odsunęła się o krok. Wilczek zrozumiał wtedy, że jego próba zawiązania przyjaźni nie prowadzi na razie do nikąd a kopytni tybylcy prawdopodobnie nie rozumieją jego mowy. Szybko zlustrował wzrokiem niewielką dolinę dostrzegając w świetle zachodzącego już słońca jeszcze kilka  stowrzeń podobnych do samicy po drugiej stronie jeziora - z tą różnicą, że oni mieli robi i wydawali się mniej przestraszeni.
   -Proszę, nie obawiajcie się mnie. Ja... Ja nie jadam istot takich jak wy. Właściwie to tu i teraz przysięgam na wszystko, że od dziś nie tknę mięsa pochodzącego od Kopytnych.- Zapewnił pospiesznie i w rozpaczliwym akcie ratowania skóry poderwał się na nogi. Może i jego zbawienie szybko zmieniło się w kolejną niebezpieczną przygodę, jednak Leoś miał pomysł i dlatego podbiegł do najbliższego krzaka. Stado gazeli śledziło każdy jego ruch gotowe atakować swego niegtoźnego przeciwnika w każdej chwili, lecz jak na razie coś je powstrzymało... Malec nie zdawał się bowiem ukrywać przed nimi a raczej czegoś szukać. I faktycznie po chwili z trudem wyciągnął z pomiędzy gałęzi ospałego skorpiona, który dość nieporadnie próbował swoim kolcem jadowym dźgnąć łapę wilka. Leonard unikał  ataków z wparawą posiadającego psotilwe rodzeństwo młodzieńca i szybko unicestwił olbrzymiego owada by z dość ponurą miną zanurzyć w nim swoje zęby. Jego obietnica wymagała jednak przypieczętowania i starając nie krzywić się zbytnio szybko skończył posiłek.
  -Widzicie? Nie zrobię wam krzywdy.- Powtórzył, powoli tracąc nadzieję na to, że gazele w ogóle rozumieją jego mowę. Siła gestów miała w sobie pewną moc, bowiem gazela którą dostrzegł jako pierwszą podeszła nieco bliżej i parsknęła zafrapowana.
  -Leonard, syn Jenny nie jest nam potrzebny. Nawet jeśli nie je mojej rodziny, jest zmartwieniem i niesie ze sobą nieszczęście.- Wyjaśniła łania kalecząc mocno Wspólną Mowę i posłała wilkowi pełne przkonania co do własnej racji spojrzenie. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że bez jej pomocy malec nie przeżyje i dlatego też przełamują naturalną barierę jaka powinna ich dzielić dodała. -Ale Leonard jest szczery i może pozostać w naszej oazie do póki nie ma na tyle sił, by iść dalej w stronę Zielonej Góry i tam szukać nawrócenia.
     I po tych słowach jak gdyby nic niezwykłego nie miało właśnie miejsca ona i jej stado oddaliło się ponownie na drugą stronę oazy, jak gdyby byli oni naturalnymi klucznikami do otchłani jaką stanowiła pustynia. Leoś długo siedział w miejscu walcząc z mieszaniną niestrawności oraz zwykłego stresu nim ponownie udał się na skraj wody by zmyć z siebie resztę piasku i zmęcznia. Pierwszej nocy na pustyni nie zmróżył jednak  oka.

* * *

     Minęło wiele dni nim wzajemny dystans zamienił się powoli w akceptację, jaką Leonard wypracował sobie u stada wraz z każdym złapanym skorpionem. Może i te powolne zmiany nie osłodziły smaku jego codziennych posiłków, jednak młodzian cieszył się z tego, że ponownie stał się częścią jakiejś rodziny. Nawet jeśli rodzina nie pozwalała mu nigdy usiąść bliżej niż w odstępie kilku metrów.
     Oaza okazała się żywotnim miejscem, gdzie nie raz witały też inne zwierzęta lecz na nie również basior nie odważył się polować, by nie zranić wypracowanego zaufania. "Znajdzie", jak między sobą nazywały go gazele, bardziej było jednak potrzeba towarzystwa niż porządnego posiłku. Kiedy pewnego dnia siedział sam w cieniu jednej w palm nucąc zupełnie smętną melodię ta sama samica, która pierwszego dnia zdradziła znajomość Wspólnej Mowy podeszła bliżej, niż odważyła się kiedykolwiek wcześniej.
   -Nazywają mnie Ran.- Oznajmiła wtedy kiwając krótko smukłym łbem w stronę wilka, jak gdyby był tej samej rasy co ona.
  -Masz piękne imię, Ran.- Odparł na to wilk, który od dawna traktował już gazele jak sobie równych. Często powtarzał później, że nigdy więcej nie poznał równie pięknego imienia. Pytany dlaczego odpowiadał z uśmiechem, że na żadne inne nie musiał sobie tak zapracować. Gazela jednak nie dostrzegała w tej rozmowie sentymentu. Ona dokonała już swojej części nieoficjalnej umowy jaką zawarli pierwszego dnia.
  -Stado nie może pozwolić Ci zostać tutaj dłużej. Ty odzyskałeś już siły a moi poddani zaczynają Ci ufać bardziej, niż możemy zaufać drapieżnikowi. Dlatego jutro o świcie zaspokoisz z nami pragnienie po raz ostatni i odejdziesz w stronę Zielonej Góry.- Wyjaśniła z zaskakującą łatwością, która zdradziła, że szykowała się do wypowiedzenia tych słów już od jakiegoś czasu. Malec spojrzał na nią z trudem ukrywając smutek jaki odczuł, pamiętał jednak o drugiej z szalonych obietnic jakie sobie złożył od czasu opuszczenia domu.
   -Madame, nie mogę odejść w stronę Zielonej Góry jeśli nie leży ona w głębi pustyni. Udaję się na jej drugą stronę i jeśli mam odejść właśnie w tamtą stronę pójdę.- Zapewnił poważnym tonem, który nie pasował zupełnie do szczenięcego wciąż wyglądu jego pyska. Czy tego chciał czy nie, Leonard przestawał być już dzieckiem i dlatego też kolejnych słów Ran wysłuchał z nieskalaną uwagą.
   -Wiem. Wyjaśniłeś nam to kiedy rozmawialiśmy wcześniej.- Przerwała mu łania najwyraźniej tracąc cierpliwość do całego tego przedsięwzięcia. -Dlatego pozwól, że powiem Ci co masz zrobić. Ruszysz ku Zielonej Górze. Jest to jedyne miejsce gdzie mogą pokierować Cię w stronę końca pustyni. Jeszcze nikt jej do tej pory nie przebył, lecz Rosomak który mieszka w sanktuarium udał się najdalej ze wszystkich. Rano wskażę Ci drogę i niech Lew ma Cię w swojej opiece, Znajdo.- Oznajmiła jeszcze swym szorskim głosem po czym wycofała się do reszty stada.
     Ze swojej części oazy Leonard nie słyszał zbyt wiele a także jego znajomość języka Kopytnych była dość uboga, jednak był wprost pewien, że tego wieczoru gazele nie rozmawiały o trawie  i spokoju ducha lecz o Zielonej Górze i nieprzebytej pustyni.

* * *
Młody Książę pewnego dnia postanawia wyruszyć na poszukiwania "Samego Siebie, Muzy i wszystkiego, co mają bohaterowie starych pieśni". Nie mogąc pogodzić się z faktem, że życie w stadzie nie zawsze kręci się wokół niego, idzie w ślad za rodzeństwem i postanawia spróbować swego szczęścia gdzie indziej. Szybko przekonuje się jednak, że poza stadem czekają na niego różne niebezpieczeństwa, a Rosomak może nie być osobą godną zaufania.
Część Trzecia: Wydłużające się Cienie

Z niejakim opóźnieniem, ale jest. Od teraz części powinny pojawiać się co tydzień (chyba, że oznaczałoby to zbyt dużo notem podpisanych Leonard na głównej bloga). 
 I takie pytanie? Skoro wszyscy się nagle zaczynają rozpisywać... To robimy jakieś wspólne opowiadanie? A może konkurs? Nigdy jeszcze nie pisałem fraszki. Ładne słowo "fraszka".

EDIT: "ratującą wodę życie"... seriously? gorzej ze mną!